wtorek, 3 lutego 2015

nr 5 z cyklu "w mojej głowie - CIEKAWE MIEJSCA" - gdański TABUN

Dziś czas na kolejne sprawozdanie z kulinarnych trójmiejskich podbojów. 
Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia wybraliśmy się do gdańskiego Otomina, gdzie znajduje się ośrodek Tabun - miejsce z powodzeniem łączące w sobie funkcje podmiejskiej agroturystyki ze stadniną koni i dobrze prosperującą oraz chętnie odwiedzaną restauracją. Zapraszam na fotorelację - może kogoś z Was zachęci do wizyty? :)



Ośrodek Tabun to miejsce prowadzone od dwudziestu lat przez rodzinę Falkiewicz. Kompleks stanowi zespół kilku budynków rozsianych po terenie liczącym niespełna 4 hektary. To idealne miejsce na weekendowy spacer na łonie natury. Choć Tabun to stosunkowo dobrze znana lokalizacja, próżno szukać tu kłopotliwych i hałaśliwych tłumów - liczni goście równomiernie rozpierzchają się po terenie, dzięki czemu ich obecność nie jest aż tak odczuwalna.






W skład ośrodka wchodzą m.in. stylowa restauracja, biesiadna chata, kilka budynków gospodarczych przeznaczonych dla koni (m.in.kryta ujeżdżalnia i maneż) oraz garść pomniejszych obiektów pomocniczych. Do dyspozycji gości jest 15 miejsc noclegowych. Na terenie znajduje się również plac zabaw oraz miejsce na grilla i ognisko.

         




Obecność koni niewątpliwie nadaje osobliwego charakteru miejscu. Ich sylwetki można dostrzec na rozległych wybiegach. Miłośnicy tych zwierząt mają do dyspozycji 10 wierzchowców, których grzbiety można dosiadać pod okiem instruktorów. Również wiele osób prywatnych zdecydowało się trzymać swoich podopiecznych właśnie w otomińskiej stadninie. Dla osób bojących się dosiadania koni (czyli np.dla mnie, choć szczerze podziwiam te zwierzęta, to bałabym się na nie wsiąść!) oferuje się przejażdżki bezpieczną bryczką, a zimą kuligi z prawdziwego zdarzenia.



Dużą atrakcją kompleksu jest urządzona z dbałością o szczegóły klimatyczna restauracja. Miejsce to odwiedziła w 2009 roku Magda Gessler z "Kuchennymi rewolucjami". Zmiany wprowadzone przez prowadzącą program zaprowadziły restaurację na karty przewodnika "101 najlepszych restauracji i hoteli w Polsce", wydanego w ubiegłym roku.


Na całościową bryłę restauracji składają się 2 strefy - jedna z nich to duża sala, która na czas imprez staje się biesiadną chatą idealną do tańca. Druga część to bardziej klimatyczna przestrzeń wypełniona dość ciasno stolikami dla gości. To tutaj odbywa się główny ruch, z zapleczy dobiegają odgłosy pracujących kucharzy. Obydwie przestrzenie zaprojektowano z dbałością o materiał i ciekawy, choć zdecydowanie nie przesadzony detal.




Menu zostało skomponowane w bardzo rozsądny sposób. Ilość pozycji nie przytłacza (do wyboru mamy 4 przystawki, 2 zupy, 9 dań głównych, kilka propozycji dla najmłodszych i garść deserów), a wyboru dokonujemy głównie między tradycyjnymi daniami przygotowywanymi z sezonowych składników. 


My skusiliśmy się na poniższe propozycje. W ramach startera zamówiliśmy śledzia po kaszubsku wg Magdy Gessler (9zł) oraz żurek na domowym zakwasie z białą kiełbasą i jajkiem (10zł). O ile zupa była strzałem w dziesiątkę, o tyle rybka nie do końca trafiła w moje gusta. Ale to nie była wina jej przyrządzenia - miłośnicy śledzi w occie zapewne oblizaliby się z radości. Ja natomiast fanką takiego sposobu przyrządzania ryby nie jestem, dlatego z większą nadzieją zwróciłam się ku innym nadchodzącym daniom ;)


Główne potrawy zadowoliły nas w 100%. Roladki cielęce z owczym serem, podane z sosem z dyni (30zł) oraz podwędzane w restauracyjnej wędzarni polędwiczki wieprzowe z sosem śliwkowym (30zł) przypadły nam do gustu. Domowe i nieprzekombinowane dodatki dopełniały całości. Porcje były solidne i bardzo sycące - nie mogliśmy narzekać na niedosyt ilościowy.



Ostatnim punktem degustacyjnego programu był deser. Zdecydowaliśmy się na domową szarlotkę podaną na ciepło z lodami waniliowymi i bitą śmietaną (13zł) oraz czekoladowy fondant, czyli czekoladowe ciastko płynne w środku, podane z gruszką i karmelem (15zł). Obydwie słodkości bardzo nam smakowały i stanowiły dobre zwieńczenie weekendowej wizyty w ośrodku. 


Wszystkim Wam bardzo polecam zajrzenie do gdańskiego Tabuna. Nawet jeśli nie jesteście miłośnikami koni wybierzcie się tam na mały spacer i obiad lub choćby herbatę. Miło jest popatrzeć jak rodzinny biznes przeobraził się w szczerą pasję, umiłowanie dla zwierząt i radość z goszczenia ludzi w swoich progach. 

Po więcej informacji na temat ośrodka odsyłam Was do czytelnie i bardzo przyjaźnie przygotowanej strony - KLIK. Znajdziecie tu więcej zdjęć kompleksu, przejrzycie cennik usług jeździeckich i przyjrzycie się dokładniej oferowanemu menu. 

A tymczasem życzę Wam dobrego wtorku! :)

6 komentarzy:

  1. o matko jak to smakowicie brzmi i wygląda!

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha :) Następnym razem, w trakcie kolejnej wizyty w Trójmieście, musicie odwiedzić to miejsce i przekonać się sami! Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  3. Imponująca relacja! I jak tam pięknie! I ten deser czekoladowy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybierzcie się tam kiedyś! :) Chociaż ostatnio rozmawiałam z Olą, też tam była, ale się trochę zawiodła - na swoje dania (te same co my) czekali z Mariuszem aż 2 godziny... :/ Także mają chyba mały problem z wydajnością przy większej liczbie gości, ale smaku i uroku miejsca im nie można odmówić ;)

      Usuń
  4. Wspaniale wyglądają te potrawy i myślę że tak też smakują!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...