Pomyślałam sobie "Raz się żyje!" i w mroźny styczniowy dzień, chroniąc się przed zimnem w warszawskiej Galerii Mokotów, zaserwowałam sobie autorską kompozycję słynnych (i przy okazji pioruńsko drogich, jak na swoją wielkość i wagę ;D) makaroników. To było moje pierwsze zetknięcie z tymi słodyczami, ale przyznajcie...ciężko przejść obojętnie obok małych dzieł sztuki!
Jak szaleć to szaleć, jak próbować czegoś po raz pierwszy, to z rozmachem!
Dziś chwilę o tych łakociach i o moich wrażeniach z ich degustacji.
Nigdy nie przepadałam za tego typu deserami. Sam kolor niektórych makaroników, obserwowanych przelotem w prasie czy internecie, przyprawiał mnie o zawrót głowy i nie zachęcał swym mało naturalnym wyglądem. Wymyślne smaki też nie działają na mnie do końca przyciągająco. Mój podziw budziła natomiast jakość i precyzja wykonania opartego na tajemniczej jak dotąd recepturze.
Okazuje się, że historia makaroników sięga aż XIII wieku, kiedy to na stołach najpierw biednych, potem również zamożnych Włochów i Francuzów zaczęły pojawiać się ciastka pieczone z mielonych migdałów i białek. Makaroniki szybko zyskały popularność, a w chwili obecnej, w każdym regionie wymienionych krajów można spotkać jedyne w swoim rodzaju przepisy na te łakocie.
Skład ciasteczek jest więc indywidualny, a ich konsystencja to wynik łączenia białek, cukru pudru oraz mielonych migdałów (choć i tu bywają odstępstwa - spotyka się makaroniki na bazie innych orzechów lub nasion) z kilkoma innymi składnikami, np. drożdżami, śmietaną czy żółtkami. Zewnętrzne warstwy piecze się w niskiej temperaturze, w odpowiednich formach. Wnętrze wypełnia się kremami, a całość dekoruje ewentualnymi dodatkami. Domyślam się, że najlepiej piec makaroniki samodzielnie, bo te produkowane przemysłowo zawierają syntetyczne barwniki i konserwanty, ale ich domowa produkcja wiąże się zapewne z posiadaniem specjalistycznego sprzętu. Jest to więc zadanie dla tych, którzy naprawdę lubują się w tego typu deserach.
Nie wiem czy kiedykolwiek zdecyduję się na ich wyrabianie, ale cieszę się, że w końcu dałam się skusić i wypróbowałam ich smak - są całkiem dobre i bardzo przyjemne w konsumpcji. Choć pewnie sama nie będę ich wierną fanką, to teraz nie zawaham się już np. komuś ich sprezentować! Moje TOP3 to pistacja, czarna porzeczka z fiołkami oraz mocna czekolada. Wbrew pozorom smak ciasteczek nie jest sztuczny, ani mocno przesłodzony. Niestandardowe połączenia aromatów dają pozytywne wrażenia, a koronkowość i skrupulatność wykonania dodatkowo podnoszą ich wartość.
A Wy macie jakieś dobre wspomnienia z makaronikami?
źródło: internet |
Moje pierwsze spotkanie z makaronikami nie należało do udanych, dziwiliśmy się z Wojtkiem dlaczego wszyscy tak za nimi szaleją. Gdy byłam w Paryżu dałam im drugą szansę i tym razem się nie zawiodłam, były bardzo dobre! W końcu Laduree do czegoś zobowiązuje. Jednak mam podobnie jak ty, na samodzielnie ich przygotowanie pewnie się nie skuszę a i wielką fanką też nie będę ;)
OdpowiedzUsuńtak właśnie myślałam, że te najlepsze makaroniki są u źródła ich pochodzenia ;) może też kiedyś spróbuję ich w Paryżu? kto wie ;)
UsuńW każdym razie miło jest nawet popatrzeć na takie cukiereczkowe ciasteczka!!!! A może i ja się kiedyś skuszę.....
Usuńspróbować zawsze warto :)
Usuń